-

ainolatak

Czy John Giełgud grał w sztuce listopadowej, a pani Tey uczyła wuefu na Litwie?

Wszystko się zaczęło, kiedy się już kończyło. Znaczy przemiłe spotkanie się kończyło. Po zmianie lokalu na cielęce pierogi i wino, już na rozchodnym, moja mądra koleżanka dzieląc się wspomnieniami o książkach, które niegdyś zrobiły na niej duże wrażenie, zapytała:

- A czytałaś kryminał Córka czasu?  

Nie, chyba nie było czegoś takiego w mojej bibliotece. Zanotowałam autorkę, Josephine Tey, na wypadek grzebania gdzieś w antykwariatach i pożegnałyśmy się. Córka czasu trafiła w moje ręce już kilka dni później. Wydane przez Czytelnika w 1974 roku kieszonkowe maleństwo, wydzielało wcale niemały zapach stołecznej biblioteki zamkniętej za karę w lochach. Nic to – pomyślałam –  przy czytaniu w drodze do pracy kartki złapią oddech.

Rzecz zaczyna się w latach współczesnych autorce, w okolicach wydania książki czyli 1951 roku. Pierwsze strony kręcą się wokół detektywa, który leżąc w szpitalu dyskutuje z wizytującą go znajomą na temat zalegających na jego podręcznej szafce książek. Aż tu na stronie 15 o zawartości jednej z nich:

- Jeżeli była męczennicą, to tylko dlatego, że męczył ją reumatyzm [o Marii Stuart]…A tymczasem w rzeczywistości miała sześćdziesiąt osób służby. Gorzko skarżyła się, kiedy ta liczba została zmniejszona do 30, a nieomal umarła ze zgryzoty, kiedy i to zredukowano do 2 sekretarzy, kilku służebnych, hafciarki i dwóch kucharzy. A Elżbieta musiała za to wszystko płacić z własnej kieszeni. I przez 20 lat płaciła, podczas gdy Maria proponowała koronę Szkocji każdemu w Europie, kto tylko zechciałby wzniecić powstanie, aby osadzić ją na tronie, który utraciła, albo na tronie angielskim zamiast Elżbiety.

A dalej jeszcze lepiej… Musiałam wysiadać z autobusu, a w głowie paliły się już czerwone lampki. Kto to do licha jest Josephine Tey? Kto wkłada w kryminał, swego czasu w setce najbardziej poczytnych, historyczną propagandę?

Autorka Córki czasu przez lata była tajemnicą. Dopiero w 2015 roku powstała jej jedyna biografia. Josephne Tey, a wcześniej Gordon Daviot i F. Craigie Howe były jej literackimi (i nie tylko) pseudonimami. Naprawdę nazywała się Elizabeth Mackintosh i urodziła się w 1896 roku w Szkocji. Z wykształcenia nauczycielka wychowania fizycznego. Anglofilka. Patologicznie chroniła swoją prywatność, praktycznie nie udzielała wywiadów, nie chciała robić sobie zdjęć. Po śmierci matki, mając 30 lat rzuciła nauczanie wuefu w szkole i wróciła do domu – jak twierdziła – opiekować się ciężko chorym ojcem. Tylko, że pan Mackintosh ciężko nie chorował i przeżył w zdrowiu następne kilkadziesiąt lat. No, ale trzymajmy się oficjalnej wersji. Wróciła do ojca i postanowiła pisać.

Jej pierwsza próba zdolności literackich – The Man in the Queue –  zdobyła w 1929 roku nagrodę w konkursie ogłoszonym przez amerykańskie wydawnictwo Dutton, które wydało jej detektywistyczną powieść w Stanach, a w Anglii, obok noweli Kif: An Unvarnished History, z tego samego roku przez Macmillan Publishers – wydawnictwo przyszłego premiera WB. Potem była moralistyczna nowelka o różnicach między klasą robotniczą a arystokracją The Expensive Halo: A Fable without Moral. Jednak te dwie ostatnie przeszły bez większego echa.

Trzy lata później, już jako dramatopisarka, zadebiutowała sztuką o Ryszardzie II, Richard of Bordeaux, która trafiła w 1933 roku na deski londyńskiego West Endu. W tym miejscu otworzył się przed nią świat, ale w dalszym ciągu pozostała tajemniczą panią, a raczej panem Gordonem. Wycofana w relacjach, niespotykanie zamknięta w sobie samotnica z prowincji, raz do roku wynajmowała tymczasową gospodynię dla ojca i jechała do Londynu, gdzie mieszała się ze światem wydawniczym i aktorskim. Bywalczyni zamkniętego klubu na Cavendish Square, znanego z homoseksualnego charakteru. Podróżowała za granicę, choć nie wiem czy na Litwę. Przyjaźniła się z luminarzami londyńskiej sceny teatralnej, z Johnem Gielgudem, Dame Edith Evans, Laurencem Olivierem, Gwen Ffrangcon Davies i jej partnerką Martą Vanne (głównie z członkami klubu). W pewnym momencie grano ją jednocześnie na West Endzie w Londynie i na nowojorskim Broadwayu. Była nawet inspiracją dla Hollywoodu i Hitchcocka. Nie licząc regularnych wyskoków do Londynu, całą pisarsko-marketingową pracę robiła ze swojego domu na północy Szkocji. Dość zaskakująca, w wielu miejscach niezbyt spójna biografia, ale nie chcę sie czepiać. Być może to zawiść lub chęć zarobku stała za oskarżeniem jej o plagiat przez biografa Ryszarda II, który twierdził, że jego poglądy na temat postaci króla były w sztuce skopiowane. Wydawca załatwił sprawę w sądzie cicho i polubownie - ciężko taką informację znaleźć, jak i tą, w jaki sposób i dlaczego dramat trafił w ręce Johna Gielguda, który w sztuce debiutantki miał zobaczyć szansę dla rozwoju swojego aktorstwa i nadzieję na teatralną sensację roku. Co się z resztą stało. Kolejne sztuki Mackintosh, przy granym przez 14 miesięcy Ryszardzie z Bordeaux, już tak nie zachwycały. To na punkcie tej pierwszej oszaleli krytycy nie mogąc zrozumieć jak  kobieta-dramaturg mogła wykazać się takim mistrzowskim wglądem w męską charakterystykę. Wprawdzie zauważyli, że główna rola damska dla odmiany była pusta i „źle napisana”, ale tłumy, zarówno z całej Anglii podczas objazdowych występów jak i Nowego Jorku i tak waliły na sztukę, która wychowała następne pokolenia znawców teatru i szeroko pojętej kultury. Czy to właśnie tak wyjątkowo naszkicowana męska rola była tym co przekonało Gielguda?

Gielgud na 8 lat, dzięki wystawieniu Ryszarda z Bordeaux, stał się wielką gwiazdą. Potem jego sława ucichła aż do lat 50-tych. Mowa oczywiście o Sir Johnie Gielgudzie, legendarnym „szekspirowskim” aktorze i reżyserze, na którego nazwisko został przemianowany Globe Theatre, pasowanym przez królową na rycerza w 1953 i w tymże roku aresztowanym za niemoralne zachowania wobec mężczyzn i ukaranym grzywną. Odbiorcy licznych państwowych odznaczeń, w tym Orderu Zasługi, Orderu Towarzyszy Honoru, francuskiego Orderu Legii Honorowej. Gielgudzie, o którym po śmierci prasa rozpisywała się, że ma arystokratyczne korzenie litewskie sięgające siedemnastego wieku i wsi Gielgaudskis, zanim Litwa nie została wchłonięta przez Polskę (sic!).

W żadnej mierze nie dorównam detektywowi z Córki czasu, jednak przez chwilę sama zabawię się w poszukiwania w czasie, przybliżając historię rodziny Johna.

Gielgud miał dwóch braci Vala, pisarza, aktora, przez lata pracującego w BBC oraz Lewisa, akademika, pisarza, oficera wywiadu i pracownika organizacji humanitarnych. Ojciec Johna Henry Lex Franciszek Adam Gielgud zwany Frankiem, był finansistą i maklerem w londyńskim City. Choć najbardziej mówiło się o aktorskiej tradycji ze strony matki Johna, aktorki Kate Terry, to rodzina Franka też nie w kij dmuchał – ten zaś był synem Adama Gielguda, publicysty, literata i wysokiego urzędnika w ojczyźnie Szekspira. Zatrzymajmy się chwilę przy nim.

Adam skończył na londyńskiej uczelni prawo. Naturalizował się i już jako obywatel brytyjski zaczął w 1856 roku służbę w Ministerstwie Wojny. Jego żona to Leontyna Aszperger, wychowanka Instytutu Panien w Hotelu Lambert, córka słynnej polskiej aktorki, Anieli Aszpergerowej i trochę mniej znanego Wojciecha. Dużo więc w rodzinie aktorstwa, ale ani widu ani słychu litewskich korzeni Johna, mimo, że niektórzy robili z mieszkającej we Lwowie prababki Johna Litwinkę. 

Nie wiem również czy to, że Gielgud był urzędnikiem ministerstwa pomogło mu być z atencją przyjętym przez czartoryszczyków, czy jeszcze coś innego, ale faktem jest, że cztery lata po tym zaczął dodatkową, płatną pracę w Londyńskiej Agencji Hotelu Lambert, jako tłumacz. Był też zagranicznym korespondentem angielskich pism – w czasie powstania styczniowego przekazywał im najświeższe powstańcze wiadomości, tłumacząc również że Polska jest zdolna do samodzielności. Pracował blisko z Adamem Czartoryskim, a w domu Gielgudów koncentrowało się życie konserwatywnej części polonii polskiej w Londynie.  W międzyczasie w Ministerstwie Wojny Adam szybko awansował, dochodząc do stanowiska szefa departamentu administracji armii. Nieustannie pisał i podróżował – od 1887, co roku, również do Krakowa i Zakopanego, gdzie spotykał się z ludźmi z polskiego świata artystycznego, m.in. z Chałubińskim, Witkiewiczem, Kazimierzem Górskim. W 1899 przeszedł na emeryturę i na stałe przeprowadził się do Krakowa, stamtąd pisząc do angielskiej prasy. W 1914 roku poznał tam również Josepha Conrada, któremu wyjazd do Zakopanego zorganizował Retinger, by zaznajomił się z Żeromskim i innymi polskimi literatami. Jak mniemam przypadkiem w tym samym roku władze austriackie nakazały mu wyjazd do Wiednia, a potem do Szwajcarii, gdzie ostatecznie zmarł. A urodził się w Królewcu. Tylko data przybycia na świat nie jest jasna – i tak, na stronie ipsb.nina.gov.pl mamy, że urodził się w 1834 roku i jako kilkuletnie dziecko z rodzicami został wydalony przez Prusaków do Anglii, choć rodzice zamierzali osiąść w Królewcu. Jednak w źródłach genealogicznych, zarówno polskich jak i angielskich data urodzin to 1832, praktycznie już w trakcie ucieczki z Królewca do Anglii.

Rodzice Adama, a dziadkowie Johna – Jan Giełgud i Kundegunda, zaraz po osiedleniu się w Anglii rozpoczęli pracę w tamtejszym Ogóle Emigracji Polskiej, a potem Jan długo pełnił funkcję skarbnika przy Czartoryskim Gronie Historycznym Polski. Jan to również brat generała Powstania Listopadowego – Antoniego Giełguda, który sam w randze majora w działaniach i bitwach powstańczych najczęściej mu towarzyszył.

Antoni Giełgud w czasie wojen napoleońskich został mianowany pułkownikiem. A w powstaniu listopadowym, po objęciu władzy przez Skrzyneckiego, jako jego zaufany oficer zrobiony został generałem, odpowiedzialnym za dowództwo Dywizji Piechoty. W maju, po porażce pod Ostrołęką, odcięty od głównych sił polskich musiał być skierowany z 12 tys. podkomendnych na Litwę, by tam przejąć dowództwo i wesprzeć generała Chłapowskiego, który organizował powstanie na ziemiach zabranych, ale rozpaczliwie brakowało mu ludzi i uzbrojenia. Jednym z zadań, było również przejęcie portu Połąga do którego miała zawinąć, prowadzona przez płk Jana Jarzmanowskiego brygantyna Symmetry, z uzbrojeniem dla powstańców. Broń w postaci 6 tysięcy karabinów z bagnetami, 2 tysięcy pistoletów, 3 tysięcy szabel, 4 armat, 350 lanc, prochu i amunicji, na zlecenie dowództwa powstania, a za pieniądze Banku Polskiego w Warszawie zakupiona była w Anglii przez spolonizowanego Anglika przyjaciela sprawy polskiej Andrzeja Evansa.

Ale Giełgud, w marszu na Litwę nigdzie się nie spieszył, po drodze marnując cenny czas na uczty i powitalne fety. Dopiero 8 czerwca po połączeniu się z oddziałem Chłapowskiego odbyła się narada, na której po wielkich sporach podjęto decyzję o zdobyciu Wilna i odsunięciu zadania zdobycia Połągi. Gielgud, mimo ponagleń, zwlekał z rozpoczęciem natarcia. Tak długo, aż Rosjanie dostali posiłki. Skutkiem tego cała nieudolnie dowodzona bitwa na Wzgórzach Ponarskich, zakończyła się klęską powstańczych sił, stratą ponad 2 tysięcy żołnierzy i wycofaniem wojska w kierunku Polski, pozostawiając wcześniej zajęte miejscowości wojskom carskim. Tylko dzięki kawalerii Chłapowskiego, wycofywanie nie zamieniło się w jatkę polskich żołnierzy. Słabość dowodzenia Giełguda była wręcz pokazowa. Uczestnik tamtych wydarzeń Ignacy Radziejowski zanotował w swoich wspomnieniach, że po bitwie pod Wilnem, żołnierze wracali ze złamanym morale. Zaczął panować chaos, anarchia, a gen. Gielgud albo nie miał głowy do tego, albo nie bał się swoich zwierzchników, że nie działał tak jak powinien każdy dobry Polak.

Giełgud z Chłapowskim, ruszył w kierunku Żmudzi i postanowił zdobyć Szawle, to również się nie udało. Rozgromiony, podzielił korpus na 3 oddziały, każdy mający iść w innym kierunku. Giełgud miał kontynuować marsz do Połągi, gdzie miała zawinąć rzeczona Symmetry z bronią. Jednak z nieznanych powodów zmienił plan i zamiast w kierunku morza udał się za oddziałem Chłapowskiego. Kiedy statek zawinął do portu, na brzegu nikt nie czekał, zawrócił więc z cennym ładunkiem do Anglii (tylko dodam, że ten sam numer pana Evansa, z nim w roli głównej, był w podobnie pechowy sposób ćwiczony w czasie następnego powstania, tym razem styczniowego).

Ostatecznie oddziały Chłapowskiego i Giełguda zostały przyparte do granicy pruskiej. Obydwaj generałowie nie podjęli się walki z siłami rosyjskimi i zaczęli wraz z wojskiem przechodzić przez granicę pruską składając broń. To właśnie wtedy do gen. Giełguda zbliżył się kapitan Stefan Skulski i wystrzelił z pistoletu zabijając go na miejscu. Uciekając, miał powiedzieć, że w końcu gałgan zapłacił za całe nieszczęśliwe prowadzenie tak niedołężnej wyprawy na Litwę. Aresztowany Skulski nie został ostatecznie ukarany, w zamian wcielony ponownie do armii, po zakończeniu walk udał się na emigrację.

Litewska „akcja” Giełguda skutecznie już w lipcu zakończyła powstanie na Litwie, a wojska powstańcze utraciły 15 tys. żołnierzy z pełnym uzbrojeniem i wyposażeniem, nie licząc straconego transportu broni. I jeśli działania Giełguda podsumować jako grę na zwłokę z nieplanowanym epilogiem, to można powiedzieć, że Jan, u boku brata, brał udział w katastroficznym przedstawieniu.

Kończąc wątek o Giełgudach, co służyli "za wolność waszą", wrócę na chwilę do ucieczki Jana z Królewca i konfiskaty majątku. Większość wziętych do niewoli powstańców Prusacy przekazywali Rosjanom (na Kaukazie skończył autor wspomnień powstańczych służący pod Giełgudem Ignacy Radziejowski). Jednak wyższej rangi oficerowie najczęściej lądowali w Anglii - z Kłajpedy docierali do angielskiego portu Hull już we wrześniu 1831 roku. Wstępnie zakwaterowani w hotelu Minerwa, który został założony raptem dwa lata przed przybyciem polskich oficerów, później znikali w Londynie. Z jakiś powodów Jan Giełgud nie był w pierwszej fali uciekinierów. W końcu rok później dotarł tam ze swoją rodziną. Jednak zdrada brata musiała być sporą przeszkodą w zdobywaniu pozycji i zaufania w środowisku polskiej emigracji, skoro jeszcze w 1837 roku nadesłał do pisma Kroniki Emigracyjnej świadectwo oględzin pozostałości i dokumentów po gen. Giełgudziu, które stwierdzało, że nie znaleziono w nich niczego podejrzanego, żeby przeciąć pogłoski o zdradzie jego brata. A majątek w Giełgudyszkach, który to przypisywany jest rodzinie Johna Gielguda nie mógł być skonfiskowany po powstaniu listopadowym, ponieważ były one sprzedane Czartoryskim, a ci z kolei, a konkretnie Adam Kazimierz Czartoryski odstąpił ten majątek w 1797 niemieckiemu ziemianinowi.

 

Ale wróćmy jeszcze do kryminału, który był przyczynkiem tej notki. Uczciwie muszę przyznać, że śledztwo, czy szekspirowski symbol zła – Ryszard III rzeczywiście zamordował niewiniątka, o czym traktuje Córka czasu, naprawdę wciąga. Moja listopadowa szperanina nie może się równać pracy inspektora Granta. Poza tym, to kawałek porządnego tekstu, który ujmuje przede wszystkim niespotykanym wcześniej podejściem do zdarzeń z zamierzchłej historii i możliwością ich podważania przy szukaniu innej niż rozpisanej przez oficjalne ośrodki odpowiedzi.

Użycie kontestującego spojrzenia na historię, mimo że w tym przypadku wybiela tylko odpowiednio wybrane fragmenty, jest bardzo atrakcyjną formułą w kryminale. Ta atrakcyjność pomaga sprzedać w pakiecie coś jeszcze. Bohater Tey zarówno z debiutu jak i pozostałych kryminałów, nie jest typowym mężczyzną. To wrażliwy, przeżywający psychologiczne udręki inspektor. Aby nie rzucać na niego podejrzenia o homoseksualizm w późniejszych powieściach z jego udziałem, Mackintosh dolepiła mu zainteresowanie się kobietą, ale dość nieudolne. W jednym z opracowań, otwarcie mówi się, że pisarstwo Tey jest niezwykle wartościowe, a to z tego powodu, że przemycała w swoich powieściach niedopowiedziane sugestie pragnień homoseksualnych, przebieranek męsko-damskich, czy perwersji. Wprawdzie wszystko to zawoalowane, nigdy wulgarne, ale bez jej pionierskiej „roboty” na odcinku kryminalnym, takim pisarzom jak Patricia Highsmith i Ruth Rendell nie byłoby łatwo rozpocząć bardziej otwartego pisania o poszukiwaniu ciemnej strony ludzkiej natury [obydwie lesbijki]. Nie trzeba nawet mówić, że sprawy religii i kościoła Mackintosh ujmowała w negatywnym świetle. Tzw. literatura detektywistyczna i grozy była i jest zatem zdecydowanie czymś więcej niż tylko rozrywką. Na początek miała uczyć odbiorców relatywizowania dobra i zła.



tagi: anglia  powstanie listopadowe  gielgud  josephine tey  córka czasu  ryszard ii  ryszard iii 

ainolatak
21 października 2018 13:58
28     5913    16 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

ainolatak @ainolatak
21 października 2018 14:04

A, i jeszcze parę ilustracji oraz źródła

Ilustracja przed tekstem to anonimowy litograf niemiecki „Śmierć generała Giełguda” (ze zbiorów Biblioteki Narodowej)

Elizabeth Mackintosh aka Josephine Tey, aka Gordon Daviot

Córka czasu Josephiny Tey, tłumaczenie 1974

Plakat z Johnem Gielgudem z wystawionej w jego teatrze sztuki Richard of Bordeaux

Potomek Giełgudów – John w późnym wieku

Franciszek Henry Giełgud

Powstanie listopadowe mapa

Źródła:

Josephine Tey ( 1,   2,    3,  4,  5,  7,  8, ) Giełgud (9,  11,  12, 13,  Kronika emigracji Polskiej, tomy 5-6

14,  15,  16,  17,  18,  )

zaloguj się by móc komentować

ainolatak @przemsa 21 października 2018 14:09
21 października 2018 14:15

Równiez bardzo dawno nie czytałam, a ten był zaskakujący, więc schrupałam błyskawicznie. No i w dawnym klimacie. Notka rzeczywiście nie jest recenzją, a "okolicznościami wydarzenia", w porywach również historycznymi ;)

zaloguj się by móc komentować

betacool @przemsa 21 października 2018 14:09
21 października 2018 14:17

A ja do jakiej książki nie zajrzę to świetny kryminał. Tyle, że stare są i historyczne...

zaloguj się by móc komentować

Maryla-Sztajer @ainolatak
21 października 2018 14:19

Świetny tekst :)..zawsze lubilam kryminały.  Dzięki 

.

 

 

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @ainolatak
21 października 2018 14:22

Ciekawe jaka była przyczyna wydalenia tych państwa z Prus do Anglii w latach trzydziestych?

zaloguj się by móc komentować

ainolatak @Maryla-Sztajer 21 października 2018 14:19
21 października 2018 14:45

Dziękuję :) Też lubiłam, ale teraz już zaczynam się bać brać je do ręki, żeby nie zobaczyć w nim jakiegoś "szekspira" ;) 

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @gabriel-maciejewski 21 października 2018 14:22
21 października 2018 14:47

....bo, że przez powstanie to wcale nie jest takie oczywiste

zaloguj się by móc komentować

ainolatak @betacool 21 października 2018 14:17
21 października 2018 14:49

im ciekawiej i zagadkowo, tym trupy ścielą się częściej, ale oficjalne poodych ich "zejścia" to wręcz o komizm się ocierają

zaloguj się by móc komentować

ainolatak @gabriel-maciejewski 21 października 2018 14:22
21 października 2018 15:02

Myślę, ze sprawa jest rozwojowa, i trzeba byłoby głęboko w to zarzeć..głębiej niż przy okazji kryminału Tey. Prusacy nie mogli "naszych sku...ów" odstawić Rosjanom, jeszcze by coś wychlapali. I myślę, że mieli zbyt duzy potencjał, by ich nie użyć w dalszych planach, choćby wielkiej emigracji. Musieliby szkolić kolejnych na funkcyjnych polskiego odcinka, a takie szkolenia są jednak kosztowne. Nawet Chłapowskiego nie wydali, tylko wsadzili na rok do szczecińskiej twierdzy (ale, zeby było śmiesznie w Hull we wrześniu również pojawił się w pierwszym transporcie oficer o nazwisku Chlapowski - nie wiem niestety czy rodzina czy przypadek).

Z drugiej strony nurtuje mnie Skulski, który nie poniósł kary i dwie wersje "linczu" na generale. Mam wrażenie, że akurat on musiał być kozłem ofiarnym, i tylko wybrani byli chronieni na przyszłość. 

zaloguj się by móc komentować

kamiuszek @ainolatak
21 października 2018 15:46

A to Giełgudź! Jak ze sztuki teatralnej. Fajne śledztwo. Przeczytałem z przyjemnością. Gratulacje i dzięki.

zaloguj się by móc komentować

syringa @ainolatak 21 października 2018 14:04
21 października 2018 17:14

Chcę dodać, że to Jenerala Chłapowskiego oskarżano co najmniej o niedolność, jeśli nie o zdradę (próbując wybielic tamtego), co go ostatecznie zrazilo do wojaczki -wrócił do Wielkopolski i zajął się rolnictwem i walka o polski stan posiadania.

zaloguj się by móc komentować

ainolatak @kamiuszek 21 października 2018 15:46
21 października 2018 18:17

Dzięki. Muszę przyznać, że Giełgudziaki zaskoczyli mnie po całości. Niby wiedziałam, że do inscenizacji zatrudniają dobrych aktorów, ale tutaj to nawet trup w epilogu...

zaloguj się by móc komentować

ainolatak @syringa 21 października 2018 17:14
21 października 2018 18:36

Bardzo ciekawe, czy ma Pani na myśli jakieś konkretne opracowania, czy okres, w którym taką "wersję" próbowano rozpowszechniać? Muszę przyznać, że tylko w nielicznych miejscach spotkałam sie z sugestią, że po uśmierceniu Giełguda to Chłapowski miał wziąć odpowiedzialność za klęskę powstania na Litwie. Być może ktoś miał pomysł, zeby to na niego zrzucić podejrzenia, ale nie bardzo się udało.  Mamy nieukaranego zabójcę, mamy niezaprzeczanie, że Giełgud został zabity już na granicy, więc Chłapowski nie przejąl po nim dowodzenia, co niby miałoby wskazywać, ze on bierze odpowedzialność za decyzje Giłguda. Mamy dużo relacji o waleczności i skuteczności działań powstańczych Chłapowskiego, w przeciwieństwie do Giełguda. No i wreszcie, o czym wspominałam, nawet na emigracji to brata Jana ścigało piętno zdrady Generała, z której musiał się dosć długo tłumaczyć. 

 

zaloguj się by móc komentować

ewa-rembikowska @ainolatak
21 października 2018 19:42

Swoją drogą Anglia ma szczęście do utalentowanych autorów kryminałów. Jakoś też wydawcy potrafili ich skutecznie promować.

zaloguj się by móc komentować

Nova @gabriel-maciejewski 21 października 2018 14:22
21 października 2018 22:49

  Dzisiaj czytałem o aferach za prezydentury tego pijaka gen. Granta w XIX wieku. Przy okazji wyszło dużo nazwisk niemieckich. I co za niespodzianka po tzw. "wiośnie ludów" 1848/9 tzw. "Krąg 48" -Pruskich rewolucjonistów z wyższych sfer mieszczańskich został wydalony albo uciekali sami ZAWSZE do Londynu. Stamtąd olbrzymia większość Niemców płynęła dalej do Stanów Ameryki. Duża ich część osiągała sukces w polityce, sztuce, dziennikarstwie finansach ( np. Salomn Loeb ). Gdy w 1853 Papież wysłał kardynała Gaetano Bedini w celach dyplomatycznych do USA zbiorczo prostestowali przeciwko wizycie Purpurata ( zwalczał rewolucjonistów włoskich w 1848 r.). Rewolucjonista/socjalista- użytenczne narzędzie Anglosasów. 

zaloguj się by móc komentować

tk @ainolatak
22 października 2018 13:45

Bravo! Świetny tekst...!

zaloguj się by móc komentować


ainolatak @Stalagmit 21 października 2018 21:52
22 października 2018 16:12

mimo, że Poe nie dojechał i tak w scenariuszu kryminału, który ponoć zapoczątkował był romantyczny zryw, tragizm i śmierć

zaloguj się by móc komentować

ainolatak @ewa-rembikowska 21 października 2018 19:42
22 października 2018 16:17

najbardziej przydatni autorzy pop

oswajanie z zagadkową śmiercią, której rozwiązanie podają niezawodne Granty, Marple i Poiroty, rozwiązania tak genialne, że nie ma po co się już zagadkami zajmować

zaloguj się by móc komentować

Magazynier @ainolatak
22 października 2018 21:45

Wykwintne. Pani MacIntosh czegoś podobna do młodego Johna Gielguda. 

zaloguj się by móc komentować

Aquilamagna @ainolatak
23 października 2018 11:43

Bardzo zajmująco Pani pisze, oby częściej!

Dziękuję.

zaloguj się by móc komentować

ainolatak @Magazynier 22 października 2018 21:45
23 października 2018 19:57

Dzięki. Może Mr. Gordon zafascynowana była Marokiem z Marlene Dietrich?

zaloguj się by móc komentować

ainolatak @Stalagmit 22 października 2018 20:30
23 października 2018 20:00

zawsze jest być lepiej przeprowadzającym eksperyment na świnkach niż romantyczą świnką, zamienioną w aromatyczny schab

 

zaloguj się by móc komentować

ainolatak @Aquilamagna 23 października 2018 11:43
23 października 2018 20:03

Bardzo dziękuję, niestety pracy tyle, że trzeba zabierać do domu...Może  jeszcze coś się uda napisać..oby do świąt

zaloguj się by móc komentować

onager @ainolatak
25 października 2018 12:44

Ciekawy tekst - dzięki.

Macmillan Publishers – wydawnictwo przyszłego premiera WB

Nie kojarzyłem tego prestiżowego wydawnictwa z premierem Macmillanem. Dla mnie jesto to bardzo ciekawa informacja. Dzięki.

zaloguj się by móc komentować

ainolatak @onager 25 października 2018 12:44
25 października 2018 16:54

Dziękuję za dobre słowo :) Ta historia i dla mnie była niespodzianką, szczególnie, że tak niewinnie od kryminału się zaczęła. A niektóre rzeczy jak na dłoni pokazują, że praca angielskich wtyczek w tamtym czasie służbom choćby austriackim musiała być znana – tak jak pobyt Conrada m.in. w towarzystwie Adama Gielguda w Zakopanem, po którym Gielgud od razu został wydalony z Królestwa – tylko Polacy po najedzeniu się romantycznej manchineeli nic nie widzieli….

A wydawnictwo założyli w 1843 bracia Daniel i Aleksander MacMillan. Aleksander  był dziadkiem premiera Harolda MacMillana. Harold akurat przegrał lokalne wybory wiec wrócił do wydawnictwa trochę popracować – wtedy właśnie wydali m.in. powieści Tey - a potem ponownie rzucił się w wir polityki.

zaloguj się by móc komentować

parasolnikov @ainolatak
26 października 2018 20:55

Po przeczytaniu tego tekstu całkowicie inaczej zacząłem patrzeć na sentecje "wszystkie drogi prowadzą do rzymu". Całe szczęście, że londyn strzela Pan Bóg kule nosi.

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować